Tydzień
minął jak z bicza strzelił. Nim się Wendy obejrzała nadszedł dzień
przeprowadzki. Nie była ona zadowolona z tego przedsięwzięcia, jednak
nie miała na to żadnego wpływu. Decyzja zapadła i nie było odwrotu. Tak
było za każdym razem i to właśnie denerwowało piętnastolatkę. Nikt nie
liczył się z jej zdaniem. Wiedziała doskonale co niesie ze sobą kolejna
zmiana miejsca zamieszkania. Nową szkołę i ciąg dalszy prześladowań ze
strony Kamila. Z jednego mogła być jednak zadowolona. Zaliczyła
wszystkie przedmioty i uzyskała świadectwo ukończenia szkoły. Od dziś
aż do września będzie miała wakacje. Długie wakacje. Cieszyło ją to tym
bardziej iż doskonale wiedziała, że Kamil jej piekielnie zazdrości. On
nie miał tyle szczęścia. Jego nauka potrwa standartowo do końca roku
szkolnego, tyle że w innej szkole.
Od samego rana
w domu panowała nieznośna atmosfera. Milena i Kamil byli zdenerwowani,
zabiegani, ciągle czegoś szukali. Jednak Wendy miała to gdzieś.
Spakowała się wczoraj i zamierzała spać co najmniej do powrotu ojca z
pracy. Co prawda nie mogła znaleźć kilku rzeczy, jednak wiedziała kto
za tym stoi – Kamil. Ona też nie pozostała mu dłużna i zawiesiła jego
ulubione szorty na antenie na dachu. Nagimnastykowała się przy tym nie
mało, jednak widok miny brata ją mobilizował. „A to będzie miał chłopak
niespodziankę” – myślała. Nie dane było jej długo spać. Około
dziesiątej wpadł do jej pokoju rozwścieczony Kamil.
-
Gdzie są moje szorty, dzieciaku – krzyknął tuż nad jej uchem.
Dziewczynę mało szlag nie trafił, gdy usłyszała jego głos. Była na
niego wściekła. „Spokojnie Wendy. Nie daj mu tej satysfakcji” –
powtarzała sobie nadal udając, że śpi. Kamila to tylko rozjuszyło.
Chwycił ją za ramiona i zaczął potrząsać.
-
Szkarado! Gdzie moje szorty? Wiem, że je gdzieś schowałaś! – wydarł się
jeszcze głośniej. Blondynka nie wytrzymała. Wyrwała się z jego uścisku
i spojrzała na niego z nienawiścią.
- Imbecylu, a
skąd ja mam wiedzieć gdzie ty swoje gacie wsadziłeś! – odkrzyknęła.
Kamil spojrzał na nią z przerażeniem, po czym cofnął się do tyłu.
- Twoje o...oczy o...one płoną – wyszeptał i wybiegł z krzykiem z pokoju dziewczyny.
-
Taa i co jeszcze – warknęła i obróciła się na drugi bok, szczelnie
opatulając kołdrą. Coś ją tknęło. Przypomniało jej się, że raz już
miała wrażenie, że coś się dzieje z jej oczami. Chwyciła małe lusterko
leżące na szafce i spojrzała w nie. „A jednak to nie było złudzenie” –
pomyślała z zainteresowaniem przyglądając się błękitno-fioletowym
tęczówkom w których igrały płomienie. Westchnęła, odłożyła szkiełko i
ponownie opatuliła się kołdrą. Jednak nie było jej dane zaznać chwili
spokoju. Do jej pokoju wpadła Milena. Jej mina nie wróżyła nic dobrego.
- Coś ty zrobiła Kamilowi?! – warknęła. Brew jej zaczęła lekko drżeć.
- Się puka – ziewnęła Wendy, maskując swoją złość wtargnięciem macochy do jej pokoju.
- Powtarzam! Co zrobiłaś Kamilowi?
-
A co ja miałam mu zrobić! Zapewne przestraszył się porządku jaki panuje
w moim pokoju. Doznał szoku. Przejdzie mu – odpowiedziała z ironią
wstając z łóżka.
- Kamil jest przerażony. Coś tu się stało i ja się dowiem co. Gadaj, bo jak nie... – podniosła rękę.
-
To co? Uderzysz mnie? – zaśmiała się Wendy. Wzięła ubrania leżące na
krześle i poszła do łazienki, olewając wrzaski i groźby Mileny.
Po
dziesięciu minutach wyszła kierując się do pokoju Kamila. Z rozmachem
otworzyła drzwi i wparowała do środka. Panował tu nieziemski bałagan.
Wszystkie ubrania byłe porozrzucane po całym pokoju. Kamil natomiast
siedział na łóżku i pospiesznie wrzucał do niej co miał pod ręką.
Widząc siostrę staną w bezruchu i zrobił przerażoną minę.
-
Co to za mina, brat? Czyżbyś się mnie bał? – zapytała z kpiną w głosie.
Zaczynało jej się to coraz bardziej podobać. Teraz to ona ma nad nim
przewagę i niechybnie postanowi to wykorzystać. W końcu ta chwila nie
będzie trwać wiecznie.
- Czego chcesz? – zapytał siląc się na obojętny ton.
-
Czyżbyś się bał młodszej siostry. No wstydziłbyś się Kamilku. Nie ma
osiłków w pobliżu i już się cykasz. Nie poznaję cię – zaśmiała się
mściwie. Wiedziała co teraz przeżywał chłopak. Był kłębkiem nerwów.
Ciągle spoglądał na jej oczy. Jednak tak jak przypuszczała, Kamil nie
widząc żadnych zmian zaczął odzyskiwać pewność siebie. „Teraz albo
nigdy”- pomyślała – No dobra gdzie są – wyjęła z kieszenie kartkę i
zaczęła czytać – moje okulary, zdjęcie, dwie książki i stanik –
warknęła.
- Gdzie są moje szorty? – zapytał już z dawną ironią chłopak.
- Powiesz mi dobrowolnie czy mam ci coś przypomnieć? – zapytała nie spuszczając z brata oczu. Chłopak przełknął ślinę.
- W piwnicy, na balkonie, na żyrandolu w przedpokoju, na strychu i garażu – odparł obojętnie.
-
Dziękuję. Nie myślałam, że pójdzie mi z tobą aż tak łatwo – rzuciła na
Kamila spojrzenie pełne politowania i wyszła trzaskając drzwiami.
Chłopak
nie mógł sobie darować, że tak łatwo odpuścił. Dopiero teraz zdał sobie
sprawę, że przecież spojrzenie Wendy nie może mu nic zrobić. Przeklął
szpetnie. Chwycił najbliższą rzecz jaką miał pod ręką i rzucił nią o
ścianę. Jego nowa komórka, którą szpanował w szkole, rozsypała się na
kilka części. Wkurzony do granic możliwości zaczął obmyślać nowy plan
zemsty.
Pierwszym miejscem, które odwiedziła
blondynka po opuszczeniu pokoju Kamila, był balkon. Delikatnie
przekręciła klamkę. Gdy tylko otworzyła drzwi usłyszała dźwięk
tłuczonego szkła. Wyszła na zewnątrz i rozejrzała się w poszukiwaniu
źródła dźwięku. Na posadzce za drzwiami stał pustak. Dziewczyna
przymknęła drzwi i przyjrzała się znalezisku. Zacisnęła mocno pięści.
Koło cegły leżały resztki jej okularów. Zachowały się jedynie
zdeformowane czarne oprawki.
Kamil wściekły na
siebie za swoja uległość wychodząc trzasnął drzwiami. Już zamierzał
zejść do kuchni, gdy zobaczył jego znienawidzoną siostrę wchodzącą na
balkon. „Hmmm...Pora zacząć grę wstępną. Niech się przyzwyczaja” –
mruknął do siebie i ruszył w kierunku balkonu.
Wendy wymyślając najrozmaitsze wyzwiska pod adresem brata przekręciła klamkę. Ta jednak nie ustąpiła.
-
No świetnie jeszcze tylko tego mi brakowało – warknęła szarpiąc klamkę.
Zauważyła za firanką jakiś ruch. Od razu domyśliła się co jest grane.
„Kamilek powoli wraca do normalności” – pomyślała wychyliła się za
poręcz.
- Pierwsze piętro. Jakieś 5-6 metrów. Jak
się nie połamie to będzie cud – mruknęła do siebie i skoczyła.
Wylądowała na nogach, lekko podpierając się prawą dłonią. Trzymając w
dłoni szczątki okularów podążyła w stronę garażu. Trzeba było przyznać,
że dzień nie należał do najcieplejszych. Na zewnątrz było zaledwie pięć
stopni. Ale w końcu był dopiero luty, więc to norma.
Piętnastolatka
ostrożnie otworzyła drzwi garażu, spodziewając się kolejnej pułapki. Tu
jednak nic takiego nie było. Jedna z jej książek najspokojniej w
świecie leżała na półce z różnego rodzaju narzędziami. Bez problemu ją
zdjęła i weszła do domu. Gdyby jednak Wendy bardziej się przyjrzała
zauważyłaby niemal niezauważalną żyłkę rozciągniętą kilka centymetrów
nad ziemią, która była połączona z puszką zielonej farby zawieszonej
tuż pod sufitem.
Kamil przeklął i podążył za
siostrą zwinnie omijając własną pułapkę. Można powiedzieć, że Kamil się
nie uczy. Jednak z całą pewnością nie brak mu było sprytu. Pułapki i
zasadzki stały się jego pasją od kąd zamieszkali razem pod jednym
dachem. Nie przepuści żadnej okazji by „umilić życie” przybranej
siostrze.
Następnym miejscem do którego się
wybrała w poszukiwaniu pozostałych rzeczy był strych. Wchodząc po
schodach spojrzała na zegarek. „ W pół do jedenastej. Spoko. Mam czas”
– pomyślała. Na poddaszu chwyciła za sznurek, a drabinka prowadząca na
strych sama się wysunęła. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie kubeł
wody zjeżdżający razem z drabinką. Dziewczyna zrobiła krok w bok.
Chwilę później wiadro z łomotem spadło na miejsce gdzie jeszcze przed
chwilą stała. Uśmiechnęła się pod nosem. Doskonale wiedziała, jak Kamil
reaguje na nieudane zasadzki. W istocie tak było i tym razem.
Poczerwieniał na całej twarzy i zacisnął pięści mamrocząc coś
niezrozumiale pod nosem. Przebyła zaledwie trzy schodki, kiedy
zauważyła swoją kolejna zgubę. Ramka ze zdjęciem jej rodziców leżała na
krawędzi. Bez większej trudności chwyciła ją i schowała w kieszeni
bluzy. Zeszła ze schodków i zamknęła wejście. Zeszła ostrożnie
spodziewając się kolejnych niespodzianek i pobiegła do pokoju.
Zapakowała do walizki znalezioną książkę i ramkę. Okulary położyła na
biurku i wyszła.
„Piwnica czy przedpokój. Może
najpierw piwnica” – pomyślała kierując się na parter. Otworzyła drzwi
do piwnicy, zapaliła światło i ostrożnie zaczęła schodzić ze schodów.
Przełknęła ślinę. Nigdy nie lubiła tu wchodzić. Nie żeby bała się
ciemności. Schody były bowiem wąskie i strome. Kiedy była już w połowie
schodów zgasło światło. Wendy się potknęła i sturlała na sam dół. -
Moje kolana...czemu zawsze moje kolana – jęknęła wstając. Rozejrzała
się po pomieszczeniu. Światło jakie wpadało przez małe okienko
oświetlało jej kolejną zgubę – książkę. Dziewczyna podeszła do niej i
już chciała ją podnieść, gdy coś trzasnęło ja po palcach. Podniosła
rękę i przyjrzała się przedmiotowi uczepionemu na jej dłoni.
-
Imbecyl – powiedziała zdejmując pułapkę na myszy z dłoni. Chwyciła
książkę i zaczęła wspinać się po schodach. Otworzyła drzwi i udała się
w stronę przedpokoju. Kiedy już była w pomieszczeniu rozejrzała się. Z
żyrandola zwisał jej czarny stanik. Położyła książkę na stole. Stanęła
na taborecie, wyciągnęła ręce przed siebie, jednak nadal się nie
dostawała do kawałka materiału. Z tego wszystkiego nie zobaczyła
skradającego się za nią Kamila i w momencie kiedy podskoczyła, chłopak
kopnął taboret. Dziewczyna z hukiem spadła na ziemię. Traf chciał, że
całe zdarzenie widział pan McGardness, który właśnie wrócił z pracy.
- Wendy nic ci nie jest? – zapytał podbiegając do blondynki.
- Chyba, nie – jęknęła wstając z ziemi.
-
Kamil masz zakaz oglądania telewizora przez dwa miesiące - powiedział
chłodno Henry i spojrzał zatroskaną miną na córkę – Na pewno nic ci nie
jest.
- Na pewno – mruknęła – Idę skończyć się pakować – powiedziała i poszła do swojego pokoju. Z dołu dobiegły ją jęki Kamila.
- Ale ja naprawdę nie chciałem. Tato sam widziałeś. Zachwiała się, chciałem ją łapać.
„
On mnie kiedyś zabije” – pomyślała blondynka podtaczając spodnie –
„Znowu rozwalone kolana, super”. Wyjęła z bocznej kieszeni plecaka
bandaż i wodę utlenioną i zaczęła opatrywać kolana. Po skończonej
czynności zeszła do salonu gdzie nadal trwała zacięta rozmowa, a raczej
kazanie jakie pan McGardness udzielał Kamilowi. Milena niestety nie
broniła tym razem syna, ponieważ przetrząsała cały dom w poszukiwaniu
swojej ulubionej bordowej spódnicy.
- Tato, powiedz mi, tak właściwie to dlaczego my się znowu przeprowadzamy?
- Eee...no więc...Milenie nie odpowiadali sąsiedzi. Podobno strasznie plotkowali na nasz temat.
- Tylko dlatego? – zdziwiła się dziewczyna. Miała dziwne uczucie, że ojciec coś kręci. Nie mówi całej prawdy, ale dlaczego?
- A mogę wiedzieć, gdzie będziemy mieszkać – zapytała siadając na fotelu naprzeciw ojca.
- Jedziemy do Darkvill, do dziadków – odpowiedział pan McGardness.
- Eee...do tych dziadków, u których nie byłam jeszcze nigdy?
- Tak, tych – odpowiedział sucho mężczyzna.
- To kiedy jedziemy?
- Zaraz po obiedzie...
-
Obiadu nie będzie. Zrobiłam kanapki na drogę – odpowiedziała kobieta
podając dla każdego papierową torebkę. Wendy bała się sprawdzać, jaką
zawartość kryje jej torebka. Znając życie będzie to coś niejadalnego.
-
A więc idę wyprowadzić samochód. Znoście bagaże do przedpokoju –
powiedział i zniknął w drzwiach prowadzących do garażu. Piętnastolatka
już, była na schodach kiedy usłyszała huk i krzyki ojca. Z powrotem
zbiegła do salonu. W drzwiach stał pan McGardness cały umazany zieloną
farbą.
- Kogo to robota? – zapytał ścierając farbę z twarzy. Milena i Kamil z minami niewiniątek wskazywali na Wendy.
-
Wiem, że ci się tu spodobało, znalazłaś przyjaciół – tu dziewczyna
prychnęła – zdążyłaś polubić to miejsce, ale czy nie uważasz, że to
jest już przesada.
- Muszę cię zawieść to nie moja robota – spojrzała wzrokiem pełnym pogardy na brata. Pan McGardness przechwycił to spojrzenie.
-
Kamil twój szlaban właśnie przedłużył się do trzech miesięcy. Niestety.
Ja idę doprowadzić się do porządku, a wy idziecie pakować swoje rzeczy
do samochodu. I jeszcze jedno. Jeśli w garażu są jeszcze jakieś
niespodzianki to dla własnego dobra, radzę ci je rozbroić – spojrzał
wymownie na Kamila i zniknął w łazience.
Wendy
wepchnęła swoją walizkę i plecak do bagażnika i usiadła na fotelu w
salonie. Oparła się o oparcie i wpatrywała w krajobraz za oknem.
-
I co zadowolona z siebie? – usłyszała wściekły głos chłopaka.
Przymknęła powieki i skupiła się na kroplach deszczu uderzających o
szybę.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – szepnęła i
przysnęła. Obudził ją dopiero delikatne szturchanie i ciepły głos ojca.
Chciała by ta chwila trwała wiecznie. Ten głos. Zupełnie, jak kiedyś.
Otworzyła zaspane oczy i nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na ojca.
- Już? – zapytała wstając.
-
Tak. Wszystko już chyba zabraliśmy – rozejrzał się po mieszkaniu –
Wsiadaj do samochodu i jedziemy. Przed nami długa droga. Powinniśmy tam
być jeszcze dziś wieczorem – Piętnastolatka posłusznie wykonała
polecenie ojca. Otworzyła drzwi jeep’a i już zamierzała wsiąść, a tu
niespodzianka. Kamil leżał rozwalony na tylnim siedzeniu i ani myślał
się ruszyć.
- Nie budź Kamilka, tak ładnie śpi –
usłyszała skrzekliwy głos macochy. Niezbyt się tym przejęła. Jedynie
żałowała, że chłopak nie będzie mógł podziwiać swoich ulubionych
szortów na maszcie anteny. A tak się starała. Chwyciła nogi chłopaka i
brutalnie zrzuciła je z siedzenia. Kamil nawet nie drgnął. Nadal spał
jak zabity. Zapięła pasy. I wpatrywała się w krajobraz za oknem. Z
każdym kilometrem, krajobraz się zmieniał. Im byli bliżej swego celu,
tym więcej lasów i drzew majaczyło za szybą. Powoli zaczęło się
ściemniać. Deszcz nie ustawał, wręcz się nasilał. Niebo pokrywały
czarne chmury. Wiał porywisty wiatr. Wendy błogosławiła w duchu
wynalazcę samochodów. Z pewnością nie chciałaby być teraz na zewnątrz.
O nie.
- Niedługo będziemy na miejscu –
powiedział spokojnie pan McGardness. Z tonu jego głosu można było
wywnioskować, że nie jest z tego szczególnie zadowolony. Wręcz
przeciwnie. W końcu, kiedy za oknem było na tyle ciemno, że niemożliwa
było zobaczenie czegokolwiek samochód zaczął zwalniać.
-
To tu – powiedział pan Henry podenerwowanym głosem – Wendy obudź,
brata. Dziewczyna na słowo „brat” się wzdrygnęła. Spojrzała na
chłopaka. Od kilku godzin leżał w tej samej, niezmienionej pozycji.
Blondynka szturchnęła kilka razy Kamila, jednak ten ani drgnął.
Łaskotała go, biła, zatykała nos, wkładała papierki od kanapek do ust,
ten jednak nadal spał. Albo był świetnym aktorem, albo miał kamienny
sen. - Wendy pośpiesz się – ponaglała Milena, pudrując sobie nos.
Wiedziała doskonale, że dziewczyna nie zdoła go obudzić. Jednak się
myliła. Piętnastolatka nie widząc innego wyjścia, użyła ostatecznych
środków. Pochyliła się nad ofiarą (losu) i krzyknęła:
- Kamil, bezbronny pierwszak na trzeciej – rezultat był natychmiastowy. Poderwał się z siedzenia i zaczął rozglądać.
- Gdzie? Gdzie? – krzyknął. Jednak kiedy zobaczył płaczącą ze śmiechu Wendy, opanował się.
- No cóż, zostawię to bez komentarza – spojrzał karcąco na córkę i syna – A teraz wysiadamy.
-
Ależ Henryku, okropnie pada. Makijaż mi się zniszczy – oburzyła się
Milena. Pan McGardness westchnął. Wyszedł z samochodu, zdjął płaszcz i
okrył ją nim, by ta nie zmokła. Z blondynką nie było takich problemów.
Dobrowolnie wyszła z auta i aż ją wmurowało. To przekraczało jej
najśmielsze oczekiwania. Choć było ciemno i deszcz skutecznie
uniemożliwiał widoczność, spostrzegła ona zarys budowli. Znajdowali się
przed ogromnym zamkiem.
- Wendy, chodź tu, bo
zmokniesz – na ziemie sprowadził ją głos ojca. Kiedy wszyscy stali już
przed drzwiami wejściowymi pan McGerdness chwycił kołatkę i zastukał
nią dwa razy. Niemal od razu pojawił się w nich starszy mężczyzna. Miał
na oko sześćdziesiąt pięć lat. Był niemal identyczną kopią Henrego,
tyle że starszą. Jego włosy były niemal białe. Jedynie gdzie niegdzie
przeplatały się z szarymi pasmami. Wyglądał na miłego. Jego spojrzenie
miało w sobie tyle ciepła i wyrozumiałości.
-
Henry, tyle lat – spojrzał na mężczyznę i padli sobie w ramiona. Po
chwili się opanował i odkleił od syna – Zapraszam do środka. Kolacja
już czeka.
Wszyscy posłusznie szli za starszym
mężczyzną. Wendy zachwycała się urokami zamczyska. Zawsze pociągały ja
te klimaty. Zamczyska, średniowiecze. Wyobraźnia sama podsuwała
najróżniejsze scenariusze. Szczególnie teraz, podczas ulewy wnętrze
wyglądało tak mrocznie i tajemniczo. Każdy najmniejszy szmer
przyprawiał o dreszcz. Źródłem światła były pochodnie, które
przytrzymywały zbroje. Wyglądało to bardzo ciekawie. Co kilka metrów od
siebie ustawione były zbroje. Każda wyposarzona była w miecz i
pochodnie. Wyglądały one jakby czegoś strzegły i w każdej chwili mogły
ożyć. Aż dreszcze przechodził po plecach. Nie tylko ona jednak czuła
się tu dosyć dziwnie. Milena szła kurczowo trzymając się Henry’ego.
Rozglądała się nerwowo jakby z zakrętem czekała na nią śmierć. Była
roztrzęsiona. Nie mniej przerażony był Kamil. Spoglądał bojaźliwie na
mury zamczyska. Piętnastolatka nie wytrzymała. Zaszła od tyłu Kamila.
- Bu! –szepnęła. Chłopak z krzykiem odskoczył. Przerażenie malowało się na jego twarzy. Dziewczyna zaśmiała się.
-
Wendy! Nie strasz brata – skarcił ją ojciec. Milena wystraszona nie
mniej niż Kamil wtuliła się w męża. Blondynce pod wpływem spojrzenia
ojca mina zrzedła. Spojrzała na starszego mężczyznę. Uśmiechnął się do
niej porozumiewawczo. Już wtedy młoda panna McGardness wiedziała, że
przypadną sobie do gustu. Gospodarz odwrócił się i cierpliwie prowadził
gości dalej. Dziewczyna dziwiła się jak, jeszcze nie zabłądził w tej
plątaninie korytarzy. Jeśli ona ma tu mieszkać, będzie musiała poprosić
o mapę. Nagle usłyszała za sobą ciche szepty.
- To oni – szepty brzmieniem przypominały powiew wiatru.
-
Nie wytrzymają tu długo – dziewczyna nie czuła lęku. Sama się sobie
dziwiła, jednak coś jej mówiło, że nie ma się czego bać. Spojrzała na
Milene i Kamila. Zdawali się niczego nie słyszeć.
-
On wytrzyma, ale reszta tej gromadki, małe szanse. Już ja się o to
postaram – Wendy obróciła głowę i spojrzała w ciemność. Szepty ucichły.
Nikogo nie ujrzała, choć bardzo wytężała wzrok. Dogoniła resztę. Nie
chciała się zgubić. W końcu doszli do jadalni. Była to duża komnata.
Ściany zdobiły piękne gobeliny. Posadzka wykonana z najdroższych
marmurów błyszczała delikatnie. Tu w przeciwieństwie do korytarzy nie
było pochodni. Nad długim stołem pełnym różnych pyszności wisiał piękny
kryształowy żyrandol. Dopiero teraz piętnastolatka zauważyła, że nie są
tu sami. Na końcu stołu siedziała smukła kobieta odziana w długą czarną
suknię, która idealnie podkreślała jej walory. Starszy mężczyzna
poprowadził gości do kobiety. Jej włosy przeplatały siwe pasma.
-
Witaj synu – powiedziała oschle. Jej głos był stanowczy i władczy.
Zlustrowała każdego z przybyłych karcącym wzrokiem. Kiedy patrzała na
Wendy, jej wzrok zatrzymał się na jej oczach. Uniosła jedną brew po
czym kontynuowała – Przedstaw mi swoją rodzinę. Chcę wiedzieć z kim
będę mieszkać pod jednym dachem – uniosła dumnie głowę.
- A więc to jest Milena – moja żona, Kamil i Wendy.
-
Wątpię, żeby Henry wam kiedykolwiek coś o nas wspominał – spojrzała z
ironią na syna – Nazywam się Marietta McGardness. A to mój mąż Alucard
McGardness. Chcę podkreślić, że nie toleruje spuźnialstwa,
niekulturalnego zachowania. Zabrania się biegania po zamku, podnoszenia
głosu oraz wychodzenia po zmroku. Mam nadzieję, że się zastosujecie do
reguł. A teraz życzę smacznego. Wszyscy zabrali się do jedzenia, które
było naprawdę wyborne. Co jakiś czas Marietta z odrazą spoglądała na
Kamila. Drażnił ją nie tylko swoim głupkowatym wyglądem, ale i
zachowaniem. Jednak starała się tego nie okazywać. Przyglądała się
także Wendy, jej oczy ją intrygowały. Czuła, że nie jest to zwykła
dziewczyna. Po kolacji, z której nikt nie miał prawa odejść zanim nie
skończyli wszyscy, Alucard zaprowadził gości do ich nowych pokoi. Pokuj
Wendy znajdował się na drugim piętrze. Dziewczyna była tym nieco
zdziwiona, ponieważ wszyscy zamieszkiwali niższe partie zamku i była tu
sama. A przynajmniej tak jej się wydawało. Jednak wcale nie była tym
faktem zmartwiona. Wręcz przeciwnie. Cieszyła się, że będzie miała
ciszę i spokój. Doskonale wiedziała, że przynajmniej na początki Kamil
prędzej zabłądzi niż tu trafi.
Starszy pan
McGardness prowadził piętnastolatkę długimi korytarzami. W końcu
zatrzymał się przed drzwiami jednej z komnat, otworzył delikatnie drzwi
i zaprosił do środka wnuczkę.
- Dobranoc Wendy – powiedział ciepło.
-
Dobranoc dziadku – odpowiedziała mężczyźnie, który zniknął za drzwiami.
Dopiero teraz przyjrzała się pokojowi dokładniej. Był sporych
rozmiarów. Na równoległej ścianie do drzwi znajdowało się wielkie okno,
przysłonięte do połowy granatowymi zasłonami. Wszystkie meble wykonane
były z dębowego drzewa. Wielkie łóżko z baldachimem ustawione było
prostopadle do okna. Obok stało biurko z dwoma krzesłami. Naprzeciw
stały szafa, biblioteczka i niewielka wisząca półeczka. Całe
pomieszczenie było urządzone w tonacji granatu i błękitu. Dziewczyna
cieszyła się w duchu, że nie ma tu ani jednej różowej rzeczy. Wręcz nie
cierpiała tego koloru i wszystkiego co z nim związane. „Milena przeżyje
szok” – zaśmiała się i rzuciła na łóżko. Niemal natychmiastowo zasnęła.